Strony

sobota, 17 października 2015

Rozdział 5

Zanim zaczniecie czytać, chcę Was jezcze zapytać o jedną rzecz, a mianowicie: czy chcielibyście, żeby na blogu od czasu do czasu pojawiały się miniaturki niekoniecznie związane z tematem opowiadania, ale osadzone w świecie Harry'ego Pottera, tzn. czy byście je czytali? Odpowiedzi, bardzo proszę, udzielcie w komentarzu :) A teraz, nie przedłużając, zapraszam do lektury.

---

Zerwałam się z łóżka na równe nogi, a moje serce znacznie przyśpieszyło. W tym czasie krzyk zdążył już ucichnąć, co skłoniło mnie do myślenia, że śnię. Z drugiej strony podawałam to w wątpliwość. Ale kto mógł krzyczeć?
Na pewno nie była to Dafne. Tego mogłam być pewna. Znałam ją niemalże doskonale, była przecież moją siostrą. Wiedziałam, jaki ma ton głosu, gdy krzyczy, toteż od chwili usłyszenia tego dziwnego dźwięku byłam świadoma, że to nie ona. Poza tym ten krzyk dochodził jakby z góry, a ona była na dole.
W domu znajdowały się tylko trzy osoby. Skoro to Dafne nie krzyczała, ani tym bardziej ja, to pozostaje tylko jedna osoba... Malfoy.
Kiedy tylko ta myśl wpłynęła do mojej głowy, wydała mi się śmieszna i nierealna. Krzyczący Malfoy - taka wizja pozostawała głęboko w sferach mojego umysłu albo w ewentualnych koszmarach. Ślizgon, jeśli już krzyczał, to robił to nie ze strachu czy przerażenia, tylko ze złości. Szybko odrzuciłam tę możliwość.
Mimo wszystko postanowiłam jednak sprawdzić, czy z moją siostrą wszystko gra, przy okazji może odkrywając źródło dźwięku. Nie miałam pojęcia, kto mógł tak przeraźliwie krzyczeć, co znów wzbudziło we mnie podejrzenie, że miałam jakieś urojenia.
Wolnym krokiem wyszłam z pokoju. Oprócz odgłosu moich kroków na korytarzu panowała cisza absolutna. Z każdej strony otaczała mnie nieprzenikniona ciemność i w duchu przeklinałam siebie, że nie wzięłam różdżki, by rzucić zaklęcie oświetlające.
Po kilku krokach wiedziałam już, że bez chociażby odrobiny światła dalej nie zajdę. Jakimś cudem udało mi się z powrotem trafić do sypialni, z której, dzięki perfekcyjnemu wyczuciu, gdzie co leży, zabrałam swój "magiczny patyk". Wypowiedziałam formułkę zaklęcia, a zaraz potem pomieszczenie rozświetliła jasnoniebieska kula światła.
Znalazłwszy się z powrotem na korytarzu skierowałam się w stronę schodów. Dafne ze zwykłego przyzwyczajenia sypiała w małym pokoiku na dole. Nasz dom był duży i choć mieliśmy do dyspozycji dużo pokojów, sypialni i tego typu pomieszczeń, to ona prawie zawsze zajmowała jeden na dole. Ze mną było podobnie - ja "dysponowałam" jednym pokojem na górze. Reszta, oprócz sypialni rodziców, stała pusta. A że dość często mieliśmy gości, którzy zostawali na noc, wolne pokoje służyły im za miejsce do spania.
Niegdyś często zastanawiałam się nad tym, po co nam taka duża rezydencja, skoro i tak wystarcza nam kilka normalnych pomieszczeń i doszłam do wniosku, że to musi po prostu ładnie wyglądać ze względu na stanowisko mojego ojca, który był ważnym urzędnikiem w Ministerstwie Magii. Nie wątpię, że była to też rzecz do dumy i chwalenia się.
Powoli schodziłam po marmurowych schodach, starając się poruszać niemal bezszelestnie. Światło z różdżki oświetlało mi drogę, a ja zajmowałam się  anazlizowaniem w myślach tajemniczego krzyku, który, jak na razie, usłyszałam tylko raz i nic nie zapowiadało się na to, że usłyszę po raz kolejny.
Może faktycznie się przesłyszałam. Może to był sen, o ile wciąż nim nie był.
Nagle moje uszy odnotowały jakiś dźwięk za mną. Odwróciłam się, by sprawdzić jego źródło, ale nim zdążyłam nawet popatrzeć przed siebie, potknęłam się o jeden schodek. Przygotowywałam się już do bolesnego upadku, ale on nie nadciągał. Zamiast tego znalazłam się w czyichś silnych ramionach, które mocno mnie trzymały.
Podniosłam wzrok. Przede mną znajdował się nie kto inny, jak sam Malfoy. W blasku światła pochodzącego z różdżki, którą wciąż trzymałam w prawej dłoni, wyglądał niesamowicie tajemniczo i jednocześnie przyciągająco. Rzekłabym nawet, że był jeszcze bardziej przystojniejszy niż dotychczas. Zaparło mi dech w piersiach, a po ciele przeszedł delikatny dreszcz.
- Nic ci nie jest? - Jego głos sprawił, że się opamiętałam.
- Nie. Dzięki - bąknęłam i wyprostowałam się, uwolniając się przy okazji z uścisku blondyna, co spowodowało we mnie uczucie wszechogarniającej pustki.
Pod wpływem jego dotyku coś się ze mną działo. Jakaś cząstka mnie pragnęła znów poczuć jego ręce na moim ciele. Nie powinnam była tak myśleć, ale nie mogłam przestać. Odsunęłam się jak najdalej od niego, mając głęboką nadzieję, że ten gest słumi to pragnienie.
Draco stanął wyprostowany. Miał na sobie koszulkę i spodenki, zapewne jego piżamę. Blond włosy, choć lekko ułożone w nieładzie, podkreślały tylko jego urodę. Pierwszy raz widziałam go w w takim stanie. - Co ty tutaj robisz? - zapytałam, starając się brzmieć groźnie. Nie wyszło mi.
Chłopak stłumił uśmieszek, który prawie wykrzywił jego twarz.
- O to samo mógłbym zapytać ciebie - odpowiedział z nutą pogardy.
Wezbrała się we mnie złość.
- Ach, tak? Wiedz tylko, że to mój dom, a ty jesteś tutaj jedynie gościem. Masz ograniczone prawa - syknęłam.
- Nie denerwuj się tak, bo jeszcze wybuchniesz - powiedział, pół żartobliwie, pół sarkastycznie.
Prychnęłam pod nosem.
- Zapytam jeszcze raz. Co tutaj robisz?
- Szukałem ciebie albo twojej siostry - odpowiedział, tym razem już normalnym tonem.
- Mnie albo Dafne? W nocy? Po co? - zasypałam go pytaniami.
- Wydaje mi się, że wasz domowy skrzat niezbyt mnie polubił. Nie, ujmę to inaczej: przestraszył się mnie.
- Nasz domowy skrzat? My przecież nie mamy... - W tym momencie urwałam, bo przypomniałam sobie, że jednak mamy domowego skrzata.
Lenius, skrzat należący do naszej rodziny, bardzo rzadko pojawiał się w progach domu. Jego imię miało coś wspólnego z jego osobowością, bowiem był ogromnie leniwy i jeśli poprosiło się go, by zrobił nawet najdrobniejszy uczynek, wykonywał to z wielką łaską, co rusz narzekając. Potrafił być także chytry i złośliwy, o czym nie raz się przekonałam. Mimo tego, że stawał się praktycznie bezużyteczny, jakoś wciąż pozostawał naszą własnością.
Zastanowiłam się tylko, jakim cudem mógł przestraszyć się Malfoya. Wydawało mi się to być odrobinę nieprawdopodobne, ale nie wykluczałam tej opcji. W końcu, ten skrzat był po prostu dziwny i tyle.
- Lenius. To nasz skrzat, o ile można tak go nazwać. Nie przejmuj się. Ma tendencję do dziwactw. Ostatni raz był tu z miesiąc temu, skoro więc dzisiaj się pojawił, to prędko nie wróci. Tym bardziej, że, jak mówisz, przestraszył się ciebie - wyjaśniłam.
On tylko kiwnął głową, jakby posiadanie specyficznego skrzata, który zjawia się w nocy i przeraźliwie krzyczy było normalnością.
Otwierałam już usta, żeby powiedzieć jakąś uwagę na ten temat, ale ktoś mi przerwał.
- Astoria, Draco, to wy? - Była to Dafne.
Skierowałam na nią promień światła. Znajdowała się u stóp schodów. Nie było po niej widać śladu tego, że dopiero co prawdopodobnie wstała z łóżka.
- Kto krzyczał? - zapytała.
- To tylko Lenius. Wiesz, do czego on jest zdolny. Nic wielkiego, naprawdę - powiedziałam pośpiesznie.
- Och, mogłam się tego domyślić. No nic, wracam do łóżka. Dobrej nocy wam życzę - mówiąc to, wzrok miała wlepiony w Dracona.
Zaraz potem odeszła i zniknęła w ciemnościach. Sprawiała wrażenie, jakbyśmy wcale się nie pokłóciły. Popatrzyłam na Malfoya. Zdawał się chyba nie zauwać tego, w jaki sposób Dafne na niego patrzyła.
- Ja też wracam spać. Dobranoc. - Ominęłam Ślizgona, zduszając w sobie podejrzaną chęć, by z powrotem mnie dotknął.
Sprawa z krzykiem się wyjaśniła, więc nie miałam czego szukać. W chwili, kiedy zamykałam drzwi od pokoju, usłyszałam jeszcze ciche:
- Dobranoc, Astorio.
Przez moje ciało po raz kolejny przeszedł dreszcz. Draco, mój odwieczny wróg, nazwał mnie po imieniu, które tak pięknie brzmiało, kiedy je wypowiadał.
Wypuściłam głośno powietrze z płuc. Ze mną także działo się coś niedobrego. Dzisiaj zapragnęłam, i to nie raz, by Malfoy mnie dotykał. Brzmiało to śmiesznie, ale tak było. Coś się ze mną działo. Nie mogłam pozwolić, by jakieś uczucie wobec tego podłego aroganta mną zawładnęło.
- Nox - szepnęłam, gasząc promień światła.

  *

Następnego dnia przy śniadaniu Dafne znów zachowywała się, jak to ona - gadała niemalże bez przerwy i próbowała zrobić wrażenie na Malfoyu. W jego towarzystwie stawała się zupełnie inną osobą i chyba to mnie najbardziej w tym denerwowało. Nie poznawałam jej, ale nie miałam zamiaru wszczynać kolejnej kłótni. Przynajmniej na razie.
W południe usiadłam z książką na kocu w ogrodzie pod drzewem, podczas gdy moja siostra przebywała z Draconem gdzieś za bramami posiadłości, wychwalając pewnie zalety mieszkania w takim miejscu. Słońce przyjemnie ogrzewało moje nogi, a od pasa w górę cień gałęzi umożliwiał mi czytanie. Uwielbiałam takie letnie dni, kiedy mogłam przebywać sama na świeżym powietrzu, zatapiając się w lekturze.
Odkąd pamiętam, uwielbiałam czytać. Książki przenosiły mnie w inny wymiar i wielbiłam to uczucie. Szczególnie upodobałam sobie opowieści o przygodach mugoli. Chociaż były one z pozoru zwykłe i normalne, to ja uwielbiałam taką prostotę. Mogłam wtedy przenieść się do mugolskiego świata i patrzeć na wszystko z innej perspektywy.
Zatraciłam się w lekturze tak, że o mało co nie usłyszałam charakterystycznego dźwięku zbliżających się kroków. Oderwałam swój wzrok od książki i rozejrzałam się. Obok mnie stał Ślizgon i najwyraźniej przyglądał mi się.
Odchrząknęłam znacząco.
- Już wróciliście? - Starałam się, by mój głos był spokojny. W rzeczywistości byłam rozdarta pomiędzy wstrętem do blondyna a elektryzującym uczuciem pomiędzy nami.
- Nie widać? - Malfoy oparł się o pień drzewa obok mnie.
Zacisnęłam zęby i usiłowałam ponownie skupić się na powieści. Nie było to jednak łatwe, ponieważ on cały czas na mnie patrzył.
Po kilku minutach, podczas których przekonałam się, że Draco najwyraźniej nie ma zamiaru dobrowolnie stąd odejść, zebrałam się na odwagę i powiedziałam:
- Mógłbyś przestać?
Udał zaskoczonego.
- Co mam przestać? Nic nie robię.
- Doskonale wiesz, o co mi chodzi - wycedziłam.
Wzruszył ramionami i chyba chcąc mnie jeszcze bardziej rozgniewać, wpatrywał się we mnie jeszcze intensywniej. Czułam na sobie jego wzrok, który nie pozwalał mi się skupić. Z jednej strony było to przyjemne uczucie, z drugiej - irytujące.
Wreszcie dałam za wygraną i wstałam, składając koc, na którym siedziałam. A on, swoimi szarymi, pustymi oczami lustrował mnie dalej.
Kiedy miałam już odejść gdzieś dalej, poczułam uścisk na ramieniu, który sprawił, że natychmiastowo się odwróciłam. Draco przytrzymywał mnie tak, bym nie mogła odejść. Mój oddech przyśpieszył.
- Czego chcesz? - zapytałam.
- Prawdy. - W jego oczach coś błysnęło.
- Słucham? - Myślałam, że się przesłyszałam. - Nie wiem, o co ci chodzi.
Puścił moje ramię.
- Co jest z Dafne?
- W jakim sensie? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Zachowuje się dość dziwnie.
A więc zauważył.
Mała, bardzo mała cząstka mnie poczuła się zawiedziona, lecz nie miałam pojęcia, z jakiego powodu.
- Wiesz, to tylko z podekscytowania. Cieszy się, że przyjechałeś. - W pewnym sensie kłamałam, lecz nie miałam zamiaru mówić mu o tym, że mojej siostrze podoba się pewien Ślizgon o blond włosach. Nie jest głupi, niech sam się domyśli.
I odeszłam, nie dając blondynowi szansy na odpowiedzenie chociażby jednego słowa.

niedziela, 11 października 2015

Miniaturka Dramione - Tchórz


Na początek śpieszę z wyjaśnieniami. Wiem, że nowy rozdział miał być już dawno temu. Doskonale to wiem. Ale zostałam ostatnio zawalona nauką, że po prostu nie wyrabiam. Przepraszam. Tyle w temacie. 
Dzisiaj wstawiam miniaturkę. Dramione. Tak, dobrze czytacie. Chcąc Wam jakoś "umilić" czas oczekiwania na nowy rozdział, który postaram się opublikować w środę, napisałam moją pierwszą w życiu miniaturkę, do tego niezwiązaną z tematem bloga. Teraz, gdy tak ją czytam, wydaje się być dziwna, ale cóż... Chciałam napisać coś innego. Wyszło, jak wyszło. Napiszcie, co o takim czymś sądzicie. Możecie mnie krytkować, proszę bardzo.
PS Od dzisiaj odpowiadam na komentarze, więc możecie pytać, o co tylko chcecie ;) 



"Spójrz w moje oczy

        Tam kryją się demony."

Przy wielkim, ciemnym stole zasiedli Śmierciożercy oraz sam Czarny Pan we własnej osobie. Miała odbyć się ważna narada dotycząca spraw świata czarodziejskiego oraz tego, kiedy rozpocząć atak na Hogwart.

Honorowe miejsca przy stole, bo tuż obok Voldemorta, zajęła rodzina Malfoyów - Narcyza i Lucjusz oraz ich syn Draco, który, choć teoretycznie był jeszcze uczniem szkoły magii, niedawno został Śmierciożercą. W głębi duszy wcale tego nie pragnął. Czarny Pan wyznaczył mu jednak misję, a on nie miał wyboru... Gdyby się sprzeciwił, niosłoby to ze sobą poważne konsekwencje - nawet śmierć. A może po prostu nie miał odwagi?
Myśli Dracona zajmowały w tamtym momencie zupełnie coś innego. Hermionę Granger. Nie mógł przestać nie zastanawiać się, gdzie teraz jest, co robi. Czy jest... bezpieczna?
Była ona dla niego kimś ważnym, tak samo jak on dla niej. Choć na początku nienawidzili siebie nawzajem - wszak ona była szlamą, przyjaciółką Pottera, a on wrednym Ślizgonem ceniącym czystość krwi ponad życie - to potem, w piątej klasie, coś między nimi zaczęło się zmieniać. To coś pojawiło się tak nagle, niespodziewanie, że oboje byli tym zupełnie zaskoczeni. Uczucie.
Doskonale pamiętał ten dzień, kiedy powiedział jej, co czuje.

Wszedł do biblioteki i rozejrzał się. Hermiona stała przy jednej z półek, najwyraźniej czegoś szukając. Uśmiechnął się sam do siebie. Doskonale wiedział, że ją tu zastanie.
Podszedł do niej, układając sobie w głowie to, co miał zamiar jej wyznać.
- Hej - przywitał się.
Dziewczyna najwyraźniej nie usłyszała, że ktoś nadchodzi, bo na dźwięk jego głosu wzdrygnęła się lekko, a zaraz potem odwróciła.
- Yyy... Hej? - odpowiedziała.
Od pewnego czasu dawał jej poznać po swoim zachowaniu, że jego stosunek co do jej się zmienił. Mimo tego, iż jakaś jego cząstka krzyczała, że Granger jest przecież nieznośną szlamą, a druga znowóż, że ten związek nie ma przyszłości nie mógł tak po prostu zignorować tego, co do niej czuje.
Hermiona, widząc te "starania" nabrała niemałych podejrzeń o jakimś spisku, który knuje Malfoy, by ją upokorzyć. W końcu ktoś taki jak on miałby nagle zmienić zmienić swoje poglądy? Nie wierzyła w to. Wkrótce jednak miała się przekonać o tym, jak bardzo się myliła.
- Możemy porozmawiać? - zapytał.
Przez twarz Hermiony przemknął wyraz zaskoczenia.
- O czym TY chcesz ze mną rozmawiać?
- Mam ci coś ważnego do powiedzenia - odparł.
Wiedział, że będzie zdziwiona. Byli przecież swoimi odwiecznymi wrogami. Ale wiedział też, że ona musi dowiedzieć się o tym, co on czuje.
- Ee... Dobra - powiedziała, odkładając na miejsce książkę, którą aktualnie trzymała w dłoniach.
Blondyn skierował się w stronę wyjścia z biblioteki, a Hermiona niepewnie podążyła za nim.
Znaleźli się na korytarzu. Przeszli kilka kroków, po czym Draco skręcił w lewo i wszedł do pustej klasy. Dziewczyna zrobiła to samo.
Zamknął za nimi drzwi, słysząc, jak Gryfonka lekko wzdycha.
- Po co mnie tu przyprowadziłeś, Malfoy? - Chłód w jej głosie o mało co nie spowodował wycofania się Dracona z tego, co zamierzał jej oznajmić. Ale przecież on przez wiele lat traktował ją o wiele gorzej, wyzywając od szlam. Nie mógł oczekiwać, że będzie miła w stosunku do niego.
Mimo wszystko pragnął, by poznała prawdę. Nie potrafił dłużej się z tym ukrywać.
- Posłuchaj, Hermiono...
- Odkąd mówisz do mnie po imieniu? - przerwała mu.
- Daj mi dokończyć. Posłuchaj, wiem, że się nienawidziliśmy. Wiem, jakimi jesteśmy wrogami. Ale... Od pewnego czasu coś mnie do ciebie przyciąga, rozumiesz? Nie czuję już nienawiści. To miejsce zastąpiło jakieś uczucie - rzekł.
Hermiona stanęła jak wryta. Malfoy, ten sam, który jej nienawidził (i z wzajemnością) wyznaje, że coś się zmieniło? Że poczuł do niej... coś więcej niż tylko nienawiść? Nie wierzyła w to, co słyszy.
- Przepraszam, możesz powtórzyć? Bo chyba się przesłyszałam - odezwała się w końcu.
- Nie, nie przesłyszałaś się. Właśnie powiedziałem, że...
- W co ty ze mną pogrywasz, Malfoy? Nie dam się na to nabrać. Możesz sobie darować.
Brązowowłosa uznała, że to spisek. Malfoy na pewno chce ją upokorzyć, tak, jak podejrzewała po jego dziwnym zachowaniu.
- Przysięgam, nic nie knuję. - Draco jakby czytał w jej myślach - A oto dowód. Przepraszam cię, Hermiono Granger. Przepraszam cię za wszystkie krzywdy, które ci wyrządziłem. Przepraszam.
Tym razem Hermionę jeszcze bardziej zamurowało. Przepraszający Malfoy to było coś niezwykłego, wyjątkowego. Przecież Malfoyowie nigdy nie przepraszają!
- Wierzysz mi? Nie oczekuję od ciebie, że mnie polubisz. Na Salazara, nie oczekuję nawet tego, że mi wybaczysz. Chciałem po prostu, żebyś wiedziała. I uwierzyła w moją szczerość, jeśli to możliwe. - Po tych słowach popatrzył jej w oczy i wyszedł. Był nieco zły na siebie, że wyszedł na jakiegoś... mięczaka? Nie, co to, to nie, ale miał wrażenie, że powiedział za dużo.
Hermiona została sama. Nie miała pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Nie miała także pojęcia, że już niedługo jej świat wywróci się do góry nogami pod wpływem uczuć Malfoya.

Nagle wrota wielkiej sali otworzyły się gwałtownie. Wszyscy zebrani, łącznie nawet z Czarnym Panem odwrócili głowy w tamtym kierunku.
W drzwiach stała Bellatrix Lestrange, na którą czekało ostatnie wolne miejsce przy stole. Na jej twarzy czaił się złowrogi i perfidny uśmieszek.
- Mamy gościa - oznajmiła.
Poruszyła swoją różdżką, a zza jej pleców, lewitując w powietrzu, wyłoniła się jakaś postać. Hermiona.
Wystarczyło krótkie spojrzenie na nią i od razu było wiadomo, że jest świeżo po torturach. Jej twarz była cała sina, usta nabrzmiałe, a na policzkach widniały ślady łez.
Draco wstrzymał oddech. Na jego serce spadł jakby ciężki kamień. Jak ona się tutaj znalazła? Co usiłowała zrobić?
- Złapaliśmy ją w niedaleko stąd, w lesie. Była z Weasleyem. Jemu niestety udało się uciec - dodała Bellatrix.
- Doskonale - wysyczał Voldemort - Doskonale. Daj ją tutaj. Pora z nią skończyć.
Draco myślał gorączkowo. Co miał zrobić? Musiał coś uczynić... Z jednej strony nie chciał, by ona umarła... Przez niego. Z drugiej, gdyby próbował się sprzeciwić, zabiliby i jego. Liczył, że dadzą sobie z nią spokój. Żałosne i nierealne były jednak te jego nadzieje.
Bellatrix zajęła swoje miejsce, a Hermionę "przetransportowała" na środek stołu. Jej głowa spoczęła akurat w miejscu, gdzie siedział Draco.
Spojrzał jej w oczy. Były puste, bez wyrazu. Najwyraźniej go zauważyła, bo odwzajemniła to spojrzenie. I wtedy w miejsce tej pustki pojawił się wielki ból i smutek.
Blondyn przypomniał sobie ich ostatnie spotkanie.

Było to tuż przed wypełnieniem misji, którą powierzył mu Czarny Pan. On i Hermiona definitywnie byli już parą. Kilka dni po wyznaniu Dracona Hermiona postanowiła mu zaufać. Tak, zdobył jej zaufanie. Spędzali ze sobą coraz więcej czasu, na nowo się poznając. On pozwolił jej zobaczyć inną stronę swojej osobowości. Lepszą. Odkryła całkiem innego Malfoya niż tego, którego znała, zakochując się w nim z wzajemnością.
Oboje wiedzieli, że ten związek nie ma przyszłości. Lecz pomimo tego chcieli nacieszyć się choć krótkimi chwilami szczęścia, jakie przystało im przeżyć razem.
Draco nie powiedział jej o swojej misji. Tylko raz napomknął coś o ważnym zadaniu, jakie go czeka, ale Hermiona nie dopytywała się szczegółów. Nie chciał jej martwić. Nie chciał, by myślała, że jest jakimś potworem, chociaż tak naprawdę w głębi duszy taki właśnie był.
- Hermiono, dzisiejszego wieczoru będzie miało miejsce ważne wydarzenie - oznajmił jej, kiedy siedzieli, przytuleni do siebie, chłonąc tę chwilę przyjemności.
- Jakie? - Dziewczyna popatrzyła mu w oczy, z których emanował, jak zwykle, chłód.
- Nie mogę ci powiedzieć. Ale ono może mieć wpływ na przyszłość. Proszę cię więc, na wszelki wypadek, pamiętaj, gdyby stało się coś złego, nie szukaj mnie i...
- Draco, o czym ty w ogóle mówisz? Co niby miałoby się stać?
- Po prostu, gdyby wydarzyła się jakaś zła rzecz, wtedy mnie tu nie będzie. I nie szukaj mnie. - Pochylił się, by ją pocałować, a dziewczyna to odwzajemniła. Nie zadawała więcej pytań, ponieważ miała przekonanie, że Draco jej nie odpowie, jak zwykle, gdy pytała o szczegóły czegoś. Taki już był. Tajemniczy, a ona to akceptowała.
Nie mogła przewidzieć, że był to ich ostatni pocałunek.

Wspomnienia spływały na niego niczym fala gorąca. Nic jej przecież nie obiecał. Nie miał obowiązku jej chronić...
Skarcił się za te myśli. Co się z nim działo? Dopiero co zastanawiał się, czy Hermiona jest bezpieczna, a teraz wmawiał sobie, że wcale nie miał zamiaru jej chronić?
Tymczasem Lord Voldemor wyciągał różdżkę, by wypowiedzieć najstraszniejsze niewybaczalne zaklęcie. Jeszcze chwila i ktoś taki jak Hermiona Granger przestanie istnieć.
Musiał coś zrobić. Bił się z myślami. Co robić, co robić... A może czego nie robić?
I wtedy spłynęło na niego dziwne uczucie. Nie musiał reagować. Mógł pozwolić jej umrzeć. Bał się zaryzkować i zaprotestować. A przecież nic nie musiał. Nie był zobowiązany.
Ponownie spojrzał jej w oczy. Jego nie wyrażały już żadnych emocji. Jej natomiast były przepełnione goryczą.
- Draco... - szepnęła ledwie niedosłyszalnie. Zaufała mu, a on okazał się być taki, za jakiego niegdyś go uważała.
On nie zareagował. Odwrócił wzrok, akurat w momencie, kiedy Voldemort krzyknął:
- Avada kedavra!
Z różdżki Lorda wystrzelił zielony promień, który w ułamku sekundy dosięgnął Hermionę. Martwa.
Draco przełknął ślinę. Pozwolił jej umrzeć. A najgorsze było to, że nie czuł z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia. To oznaczało też, że tak naprawdę wcale jej nie kochał. Choć może była to swego rodzaju specyficzna miłość?
Nad Draconem przejęły władzę złe demony. Zło w nim zakorzenione po raz kolejny sprawowało władzę.
Była też druga strona medalu. Draco najzwyczajniej w świecie bał się. Bał się konsekwencji, jakie niosłyby za sobą sprzeciwienie się Voldemortwi. Był zwykłym tchórzem, z czego nie zdawał sobie sprawy.